Moja przygoda z kotami zaczęła się czas temu, kiedy to jako zagorzała zwolenniczka psów , a wtedy właścicielka dwóch kanarków zostałam „obarczona”, przez moją wyjeżdżającą na wczasy koleżankę, dwutygodniową opieką nad jej koteczką. Byłam przerażona, wrzucili mi kota do domu, reklamówkę z jedzeniem i wraz z kuwetą dorzucili: „Wybacz, ale byłaś ostatnią deską ratunku”. No i zaczęłyśmy się poznawać …
Dostałam kilka lekcji:
- przy porzuceniu zachowa godność,
- szybko się zaprzyjaźni, bo coś trzeba jeść,
- szybko zacznie grymasić, żeby jeść dobrze,
- da się nawet pogłaskać, bo ile można spać poza łóżkiem,
- no i kiedy już myślisz, że to przyjaźń, wraca Pani z wczasów,
- cieszysz się jak Pani staje na rzęsach, żeby udobruchać obrażonego kota,
- triumfujesz, bo kot nie jest taki łatwy,
- i jak kubeł zimnej wody dociera do Ciebie, że przy Pani to Ty jednak nie masz szans, bo …
- po kilku minutach pretensji kot daje się przeprosić i już wiesz, że taką więź to Ty możesz sobie nawiązać tylko z własnym, a nie cudzym kotem.
Ta znajomość całkowicie odmieniła moje życie. Wiedziałam już, że będę mieć swojego kota. Rok później w naszym domu pojawiła się mała cętkowana kuleczka o imieniu Klara. Była z nami 13 lat, kochana, mądra, taka na dobre i złe. I nagle przyszła choroba i ten strach o nią, przepleciony walką o jej życie. A potem straszna pustka, żal i ból gdy odeszła za tęczowy most.
Jednak to prawda, że lekarstwem na starą miłość jest nowa….
Ta nowa to Weeko. Znów w domu zagościła radość. A by radości było więcej pojawiła się Ayo.